Urugwaj był drugim przeciwnikiem reprezentacji Polski na stadionie PGE Arena Gdańsk. Była ogromna szansa, aby w tym spotkaniu zagrał piłkarz reprezentujący wówczas Lechię Gdańsk.
Bez lechistów na boisku, a było blisko…
Pomocnik Lechii, Mateusz Machaj dobrze sobie radził na ekstraklasowej arenie tamtej jesieni 2012 roku, to był jego zdecydowanie najlepszy czas w Gdańsku. Sezon zaczął na ławce, ale już w drugiej kolejce wszedł do gry od początku. Z czasem trener Lechii, Bogusław Kaczmarek znalazł mu idealną pozycję na boisku, numer 10., tuż za plecami Abdou Razacka Traore. „Mati” strzelił tylko jedną bramkę (w Białymstoku, swemu późniejszemu klubowi – Jagiellonii), ale na lewo i prawo rozdawał efektowne asysty, dał jedną z Piastem, jedną z Lechem – najbardziej pamiętna to ta, gdy rzucił crossa na kilkadziesiąt metrów w meczu z Legią Warszawa. Piłkę przejął Razack, zrobił dżem (jak opisał to trener „Bobo”) z jednego z obrońców, a następnie na olimpijskim spokoju pokonał Dusana Kuciaka, wtedy broniącego warszawskiej bramki.
To wszystko zaowocowało telefonem ówczesnego selekcjonera Waldemara Fornalika do „Bobo” Kaczmarka. – Powołam chyba tego twojego Machaja, gramy z Urugwajem z Gdańsku, daleko mieć nie będzie – zagaił „King”, który dostał po Franciszku Smudzie kadrę niemal gotową, jednak lubił poeksperymentować.
Jednak trener Kaczmarek miał wobec Mateusza inny plan: – Trener Kaczmarek dbał o mnie jak ojciec najlepszy i powiedział: dla mnie Mati, najważniejsze byś ty był zdrowy. Miałem wtedy spory kłopot z przegrodą nosową. Załatwił mi miejsce w Szpitalu Marynarki Wojennej, gdzie jego kolega był ordynatorem, który mi ten zabieg zrobił, 1-2 dni i po wszystkim. Wyszedłem do domu, na antybiotykach, od razu mega poprawa, jedną dziurę miałem przytkaną, od razu było o wiele lepiej, lepsza wentylacja. Wtedy byłem zdenerwowany, że przechodzi taka szansa koło nosa przez nomen omem przegrodę nosową. Słabo wyszło. Każdy marzy o grze w kadrze, z orzełkiem na piersi, ale się nie udało i tyle… – wspomina Machaj, który nigdy już nie zbliżył się do gry w kadrze.
– Chodziłem, chodziłem i mu tę przegrodę nosową załatwiłem, doktor Lucek Legan dostał górę dresu Lechii, ze swoim nazwiskiem. W Rehasporcie to by kosztowało 7 tysięcy.
Jak widać „Bobo” Kaczmarek to nie tylko trener, wynalazca, wychowawca, gawędziarz, ale również znachor, lekarz, klubowy skarbnik, pomocnik samego Pana Boga i huk wie kto jeszcze.
Mateusz, który, co ciekawe nie opuścił przez przegrodę żadnego spotkania ligowego, strzelił dla Lechii jeszcze tylko jedną bramkę, na wiosnę z Widzewem w Łodzi. Po niej zaprezentował nietypową cieszynkę: – Pokazałem trenerowi Kaczmarkowi okulary. Dobrze, że nie widział (może nie założył okularów?), głupi gest, młody byłem, nie wyszedłem w podstawowym składzie i się zagotowałem.
W 2012 roku nie było jak za czasów Sebastiana Mili, Sławomira Peszko i Rafała Wolskiego, wtedy kadrowe powołanie dla piłkarza Lechii mocno dziwiło. Biało-Zieloni byli ligowym średniakiem, nieco wcześniej barwy biało-czerwone debiuty zaliczyli Łukasz Trałka i Hubert Wołąkiewicz, po czym zaraz odfrunęli w południowe rejony kraju.
Dlatego sporym zaskoczeniem wobec niedyspozycji Machaja było powołanie innego gdańskiego gracza. Być może po to, by publika miała się z kim identyfikować? Akurat kontuzji doznał Jakub Wawrzyniak (wtedy Legia) i na gwałt potrzeba było kogoś na newralgiczną, deficytową pozycję lewego obrońcy. Tak się dobrze złożyło, że tuż był Piotr Brożek, nieźle wtedy prezentujący się lewy defensor Lechii. Dostał powołanie, ale bardziej był potrzebny do treningu, jak sam żartował z właściwym sobie dystansem, brakowało kogoś „do dziadka”. „Broziu” podczas meczu nie podniósł się z ławki. Na lewej obronie zagrał Marcin Komorowski.
Mecz nie okazał się zbyt udany dla biało-czerwonych Orłów. Było przeraźliwie zimno, dlatego wydawało się, że „Urusi” odbębnią 90 minut, skasują wynagrodzenie i odlecą do ciepłych krajów, ale mając atak w składzie Luis Suarez – Edinson Cavani pokazali o wiele więcej. 3:1 to był najniższy wymiar kary, a symbolem był środek drugiej połowy, gdy Polacy po golu Ludovica Obraniaka złapali kontakt na 1:2, zaraz Suarez zakończył zawody. Nie jesteśmy pewni, czy to drużyna Oscara Washingtona Tabareza nie była tą, która pokazała najlepszy futbol ze wszystkich które wystąpiły do tej pory na stadionie w Letnicy w jego historii. No, może poza armadą Zbigniewa Smółki.
Polska – Urugwaj 1:3 (0:2)
Bramki: Obraniak (64.) – Glik (21. – samobójcza), Cavani (34.), Suarez (66.)
Żółta kartka: Marcin Wasilewski (Polska)
Sędzia: William Collum (Szkocja)
Polska: Przemysław Tytoń (46. Tomasz Kuszczak) – Łukasz Piszczek, Marcin Wasilewski, Kamil Glik (46. Damian Perquis), Marcin Komorowski – Kamil Grosicki (73. Jakub Błaszczykowski), Eugen Polanski (72. Łukasz Trałka), Grzegorz Krychowiak (83. Arkadiusz Milik), Adrian Mierzejewski (59. Szymon Pawłowski), Ludovic Obraniak – Robert Lewandowski. Trener: Waldemar Fornalik.
Urugwaj: Fernando Muslera – Matias Aguirregaray (59. Walter Gargano), Diego Lugano, Diego Godin, Martin Caceres – Alvaro Gonzales, Nicolas Lodeiro (79. Alvaro Pereira), Egidio Arevalo (70. Sebastian Eguren), Cristian Rodriguez (73. Gonzalo Castro) – Edinson Cavani (46. Gaston Ramirez), Luis Suarez (85 Christian Stuani). Trener: Oscar Tabarez.